Mity „Solidarności”

Akcja z 80 milionami dolnośląskiej „Solidarności” jest jednym z mitów środowiska postsolidarnościowego. Zarówno książka Katarzyny Kaczorowskej, jak i film Waldemara Krzystka długo nie cieszyły się zainteresowaniem opinii publicznej.

Kiedy kardynałowie zamykali się w watykańskich murach w październiku 1978 roku po nagłej śmierci Jana Pawła I, wielu polaków nie wiedziało kim jest krakowski biskup Karol Wojtyła, jedynym autorytetem dla nich był prymas Stefan Wyszyński. Opozycja antykomunistyczna była bardzo słaba i nie potrafiła się przebić do szerszego gremium polskiego społeczeństwa. Ludzie zdawali sobie sprawę z tego kim byli oni i kim byli ich rodzice przed wojną, jakim ogromnym sukcesem był awans społeczeństwa po II wojnie światowej, mogącego uczyć się bez ograniczeń, pracować i posiadać dach nad głową. Ekipa Edwarda Gierka popełniła wiele błędów rozbudzając konsumpcyjne aspiracje polskich obywateli, zbierała żniwo w postaci protestów robotniczych w 1976 i 1980 roku. Wybór Wojtyły na papieża był wiatrem w żagle opozycji. Większość polaków przywiązana do kościoła katolickiego przyjęła wybór papieża jako znak, wyróżnik narodu doświadczonego tragicznie przez lata XX wieku. Jan Paweł II stał się emanacją polskich kompleksów, jest pierwszym mitem „Solidarność”. Bez niego nie było i nie będzie narracji prawicowej co do najnowszej historii polski. Mało kto z nich zadaje sobie pytanie, co spowodowało wybór krakowskiego biskupa na papieski tron? Nie kardynał Wojtyła miał zostać papieżem, ale Franz König, wiedeński kardynał, on się wycofał i został polski kardynał. Cudu nie było. Dla watykanu polski kościół był na głębokim marginesie. Wybór Karola Wojtyły był przełamaniem pata podczas konklawe, ale polscy prawicowi działacze widzą w tym palec boży, spore grono społeczeństwa również.

Jednak do sierpnia 1980 roku jeszcze było czasu, aby mogli zaistnieć w przestrzeni publicznej, zacząć mącić w głowach, serce i umysły zajmował papież razem z prymasem. Pierwsza „Solidarność” z lat 1980-1981 miała robotniczy charakter. Jej narracja, postulaty były wymierzone w partię oraz w osobę I sekretarza KC PZPR, ale nikt nie myślał o kwestionowaniu praw socjalnych, nikt nie mówił o eksmisjach, samozatrudnieniu, wolnym rynku i prywatyzacji. Od początku kościół narzucił narrację ruchowi robotniczemu z gdańskiej stoczni. Stąd na pamiętnej bramie stoczniowej wiszący portret Jana Pawła II. 21 postulatów robotników z sierpnia 1980 roku nie zostało spełnionych przez władze, poza postulatem niedzielnej mszy świętej transmitowanej przez Polskie Radio. Intelektualiści skupieni wokół Lecha Wałęsy zachwycali się robotnikami, dopóki było im to wygodne. Potem zapomnieli o zwykłych uczestnikach sierpniowych strajków skupiając się na własnej politycznej karierze i promowaniu samego Wałęsy jako idealnego niemalże przywódcy oraz męża opatrznościowego narodu. Czy ktokolwiek z nich przewidział koniec masowego związku i ruchu „Solidarność” w taki sposób, jaki to nastąpiło w grudniu 1981 roku? Władza dążyła do rozwiązania związku drogą siłową, stan wojenny był nie tylko korzystny dla moskwy ale także dla zachodu, ponieważ gwarantował w kraju spokój i możliwość dalszej spłaty pożyczek zaciągniętych przez ekipę Gierka. Pada więc mit o powszechnym wsparciu zachodu dla „Solidarności”.
.
„To zupełnie tak, jak polscy zwolennicy „Solidarności”, którzy krzycząc o swojej miłości do prezydenta Reagana podziwiali wyidealizowany nieustępliwy symbol wolności, a nie człowieka, który w swoim kraju wsadzał do więzienia działaczy związkowych i bezpośrednio finansował wymordowanie dziesiątków tysięcy ludzi w Ameryce Środkowej”.
fragment wywiadu Remigiusza Okraski z Davidem Ostem, „Nowy Obywatel” 28-08-2013
.
Reagan ramie w ramie z premier wielkiej brytanii dążyli do wspierania po cichu Jaruzelskiego, czego dowodzi rozmowa z Davidem Rockefellerem w nowym jorku pełniącym rolę emisariusza Białego Domu, był to rok 1985. Widać po czyjej stronie był zachód, kiedy szło o odzyskanie pieniędzy pożyczonych ekipie Gierka dekadę wcześniej. Dwuznaczna postawa wobec „Solidarności” nie przeszkadzała waszyngtońskiej administracji kokietować ogłupiałych działaczy opozycyjnych z marginalnego kraju u siebie, kiedy wizytowali USA pod koniec lat osiemdziesiątych, oddawali honory Lechowi Wałęsie w 1989 roku, który niczym cyrkowiec wystąpił w Kongresie, gdzie przemówił do kongresmenów i senatorów nie swoimi słowami, a napisanym dla niego przez kogoś innego przemówieniu. Nie było nic w tym dziwnego, wszak innym politykom też piszą przemówienia specjaliści od tego, ale niepojęty zachwyt nad tamtym wystąpieniem Wałęsy panuje do dziś w sporym gremium polityczno – intelektualnym, chociaż przypomina wystąpienia Romana Wilhelmiego w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”. Zresztą do tej postaci literackiej z powieści Dołęgi – Mostowicza jest przyrównywany Wałęsa często, nawet przez byłych działaczy opozycji antykomunistycznej.
.
Jeśli idzie o mit solidarnościowy dotyczący końca PRL, nie dokonał się on z woli robotników z Polski czy zarządu „Solidarności”, sytuacja międzynarodowa sprzyjała przemianom w krajach bloku wschodniego. Sytuacja w polsce wiosną 1989 roku była skutkiem, nie przyczyną upadku ustroju tzw. komunistycznego w państwach europy środkowej. Gorbaczow dał władzom w warszawie wolną rękę do zrealizowania scenariusza dogadania się z opozycją. Obecnie neoliberalna narracja przedstawia nam historię zafałszowaną, zresztą PiS i inne bardziej na prawo od partii rządzącej także. Nie wszyscy w latach 80-tych XX wieku krzyczeli „Precz z komuną!”. Były miejsca, gdzie wręcz potępiano działania opozycyjne, a struktury „Solidarności” były słabe, np. w zielonej górze czy ciechanowie. Wspomniane miasta w latach 70-tych były dowodem awansu tamtego społeczeństwa, wręcz rozkwitały posiadając zakłady pracy, powstawały nowe osiedla, domy kultury, biblioteki miejskie, szkoły, przedszkola czy żłobki. Niechęć do działań opozycji w innych częściach były uważane za poważne zagrożenie dla spokoju w kraju, a więc także tych miast czy miasteczek, które nie włączyły się masowo w ruch solidarnościowy. Władysław Frasyniuk kiedyś musiał przepraszać mieszkańców zielonej góry za publiczne oskarżenie ich, że zdradzili ideały i „wolną polskę” dla socjalu i Jaruzelskiego. Co ma to jedno z drugim? Tego nie umiał wyjaśnić przywódca dolnośląskiej „Solidarności”.
.
Dziś pora na kolejne miasto – zieloną górę, zwaną już przez wielu „Czerwoną Górą”. Lewica ma zdecydowaną przewagę w radzie miasta. „Teraz możecie uchwalić nawet pogodę” – takie słowa w stronę radnych SLD skierował na pierwszej po wyborach sesji rady miejskiej jeden z przedstawicieli opozycji. Członkowie Sojuszu zajęli bowiem 25 z 45 miejsc na sali zielonogórskiego ratusza. To oznaczało, że nawet bez konsultacji z opozycją mogą uchwalać co i kiedy im się podoba. Jak twierdzi Piotr Barczak, jeden z opozycyjnych radnych, SLD wybrało właśnie taką metodę sprawowania władzy: „Wydaje mi się, że to widać po wszystkich głosowaniach” (portal radia RFM, 27.06.2001)
.
To już odległa historia, w regionach, gdzie wygrywało kiedyś SLD, społeczeństwo nie kupiło solidarnościowego mitu, ale po latach rządów oraz kompromitacji Sojuszu, wybrało PiS, dziś tam dominuje narracja obecnie rządzącej partii o latach 1980-1990, gdzie jest równie wiele przekłamań. PiS bowiem wywodzi się z tych samych środowisk postsolidarnościowych, które tak chętnie kontestuje publicznie. Mit „Solidarności” zrobił wiele złego w kraju, pozwolił wytłumaczyć cały proces transformacji, zmusić polaków do dziwnego toku rozumowania, na przykład oddawania hołdu robotnikom walczącym z władzą PRL na przestrzeni lat istnienia poprzedniego systemu, a z drugiej strony gardzić nimi za bycie uprzywilejowanymi w tamtym okresie. Solidarnościowy mit czy to w wykonaniu Wałęsy, Frasyniuka, Michnika czy Kaczyńskiego, to jedna i prawie ta sama narracja, wyrosła z pogardy dla klasy pracującej. Jedni chcą ich poniżyć, inni wykorzystać, dlatego trzeba zwalczać mity pisane i tworzone przez prawą stronę politycznej sceny nieustanie. Każdy z nich, nawet jeśli był szlachetny na początku, został na końcu publicznym skurwysynem, tak władza i chęć jej posiadania zmienia ludzi. PO i PiS mające korzenia w środowiskach solidarnościowych łączy na stopie prywatnej czy biznesowej więcej, niż dzieli w kwestiach oceny historycznych wydarzeń i procesów. Wszystko robią za kulisami swojego prywatnego życia, nam, zwykłym ludziom każą interesować się nieistotnymi zdarzeniami i konfliktami o nic. Niestety polacy w sporej części poddają się temu dyskursowi, nie widząc w tym jedynie sporów zastępczych, które niczego w ich życiu nie zmieniają.
.
Robert