Pan i władca

Krzysztof Berliński jest prezesem SBM „Stokłosy” o czterech lat. Został wybrany po odwołaniu poprzednika przez członków spółdzielni.

Blok przy ulicy Stokłosy 2/4 na warszawskim Ursynowie powstał, podobnie jak sąsiednie bloki z wielkiej płyty, w II połowie lat 70-tych XX wieku, jako sztandarowy projekt budownictwa mieszkaniowego tamtych czasów. Ursynów, będący częścią dzielnicy Mokotów, wchodził w skład ogromnej spółdzielni mieszkaniowej „Mokotów”. Przemiany po 1989 roku doprowadziły do prywatyzacji spółdzielni i ich podziału na mniejsze podmioty. SBM „Stokłosy” (największa ursynowska spółdzielnia) nie była wyjątkiem w tym procesie. To jej podlega blok przy ulicy Stokłosy 2/4, gdzie od 21. lat mieszka matka z córką, a od pięciu miesięcy z wnuczką. Wsi nad nimi groźba utraty mieszkania i eksmisja do hotelu robotniczego na miesiąc. Po tym czasie obie muszą sobie radzić same, co można określić jako eksmisję na bruk robioną na raty. Osoby eksmitowane do hoteli robotniczych (pełniących ustawowo role lokali tymczasowych) po terminie opłaconym przez gminę lub spółdzielnie lądują i tak na ulicy. Doba w takim hotelu czy hostelu jest horrendalna. Na przykład w nieistniejącym od grudnia 2016 roku hotelu robotniczym przy ulicy Przeworskiej 1 na warszawskim Grochowie właścicielka pobierała za dobę 50 złotych, za co „gość hotelowy” otrzymywał w zamian łóżko do spania. W przeliczeniu na miesiąc dawało to sumę 1500 złotych! Warunki zresztą panujące w takich przybytkach urągają wszelkim normom. Trudno sobie wyobrazić gorszego miejsca dla matki z dzieckiem. Jest to pierwszy etap do wykluczenia społecznego przy bierności ze strony państwa oraz organów samorządowych. Ustawa o ochronie praw lokatorów jasno mówi jakie kryteria ma spełniać lokal tymczasowy. Wskazana ustawa wprowadza definicję pomieszczenia tymczasowego. Zgodnie z nią nie jest to samodzielny lokal mieszkalny, a jedynie pomieszczenie (może to więc być np. jeden pokój), do którego eksmituje się osobę nieposiadającą prawa do innego lokalu (socjalnego/zamiennego). Ponadto musi nadawać się do zamieszkania i znajdować się w tej samej miejscowości, co lokal z którego dokonuje się eksmisji. Jego powierzchnia użytkowa musi wynosić co najmniej 5 m² na osobę. Dodatkowo powinno posiadać:

  • dostęp do źródła zaopatrzenia w wodę i do ustępu, chociażby pomieszczenia te znajdowały się poza budynkiem;
  • oświetlenie naturalne i elektryczne;
  • możliwość ogrzewania;
  • niezawilgocone przegrody budowlane;
  • możliwość zainstalowania urządzenie do gotowania posiłków.
Samorządy nie mając lokali spełniających tych kryteriów przy jednoczesnym zmniejszaniu się zasobu mieszkaniowego jaki posiadają, wysyłają lokatorów do hosteli robotniczych. To dobry układ. Komornik nie eksmituje prosto na bruk, a właściciele hosteli mają kolejne źródło dochodu. Wszystko jest „zgodnie” z prawem, a organy lokalne udają, że wypełniają postanowienia ustawy o ochronie praw lokatorów z 2001 roku.
.
Prawo o ochronie lokatora nie w pełni zabezpiecza interesy lokatorów w jakichkolwiek zasobach mieszkaniowych, prywatnych, komunalnych, spółdzielczych czy zakładowych. Bardziej chroniony jest interes właścicieli przez władze, policje, sądy oraz prokuratury, po prostu przez system panujący w Polsce od 1990 roku. Dzięki temu właściciele chętnie sięgają po eksmisje (nawet nielegalnie) jako środek wymierzony przeciw biednym lokatorom. W taki sposób opróżnione mieszkanie przynosi potem ogromne zyski w obrocie na rynku nieruchomości. Co w sprawie lokatorek z Ursynowa jest ważne! Mają przeciwko sobie nie tylko prezesa SBM „Stokłosy”, pana Krzysztofa Berlińskiego, ale także speca od nieruchomości w jednej osobie. Oferuje swoje usługi jako przedstawiciel firmy zajmującej się sprzedażą mieszkań „Freedom nieruchomości” na swoim facebookowym profilu. Prezes Berliński może mieć interes w eksmisji lokatorek. Blok przy ulicy Stokłosy jest położony w atrakcyjnej części miasta, blisko metra. Tam ceny wynajmu nie są tanie, a jak zauważa Piotr Ikonowicz, ich wartość nie wynosi 200 tysięcy złotych tylko więcej. Taką sumę bowiem spółdzielnia obiecuje oddać jako wkład własny lokatorek, gdyby do eksmisji doszło. Są to małe pieniądze, zważywszy, że spółdzielnia obraca nimi od 20 lat. Trzy kobiety, w tym jedna w wieku niemowlęcym, szykanowane przez prezesa, to nie są mieszkanki komunalne, którym zarzuca się, że chcą za friko mieszkać w cudzych mieszkaniach. One mieszkają u siebie! W otwartej konfrontacji z faktami prezes spółdzielni zachowuje się jakby miał ukrywać niewygodne dla siebie informacje. Dziennikarzy zajmujących się sprawą eksmisji przegania z budynku SBM „Stokłosy” ucinając rozmowę.
.
Historia problemów mieszkaniowych lokatorek ze Stokłosów zaczęła się 21 lat temu. Ojciec jednej z nich, Dominiki, zmarł, gdy miała dwa lata. Zapisał jej w testamencie mieszkanie. Zostawił też dług wynikający z kredytu hipotecznego wziętego pod zakup mieszkania na Stokłosach. Dług był przez lata spłacany, a czynsz opłacany na bieżąco przez matkę Dominiki. Nie została ona jednak przyjęta w poczet członków spółdzielni ponieważ zmienił się prezes. Musi płacić czynsz zwiększony o karną kwotę, wynikająca z bezumownego najmu. Prezes Berliński nie chciał powiedzieć dziennikarzom w dniu, w którym miała się odbyć eksmisja (29 maja) ile jeszcze pozostało długu w kasie SBM „Stokłosy”. Jest to ponoć suma rzędu 10 tysięcy złotych. Nakaz eksmisji wydał sąd w 2010 roku na podstawie wniosku spółdzielni i przyznał prawo do lokalu socjalnego. Ursynów jako gmina nie dysponował takim zasobem i dopiero w 2018 roku miasto przyznało Dominice i jej mamie lokal na Pradze Północ.
.
„Nie spełniało ono żadnych standardów, zwłaszcza dla przyszłej mamy. – To był lokal przy ul. Strzeleckiej – tłumaczy Jakub Żaczek z Komitetu Obrony Praw Lokatorów. – Kamienica znajdowała się w bardzo złym stanie i nie było tam warunków do wychowywania małego dziecka, a lokatorka była wówczas w ciąży” – można przeczytać w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” z 28 maja. Odmowa przyjęcia lokalu spotkała się retorsjami ze strony spółdzielni. Wnioskowała ona do komornika o eksmisję do pomieszczenia tymczasowego, którym okazał się hotel robotniczy. W tle tej dramatycznej historii Dominiki i jej rodziny toczy się walka spółdzielców – lokatorów z wszechwładnym prezesem Krzysztofem Berlińskim. W ubiegłym roku lokalne media na Ursynowie ujawniły, co dzieje się w SBM „Stokłosy”.
.
„Ale przejdźmy do ciekawszych z punktu widzenia spółdzielców „Stokłosów” spraw. Korzystając z okazji, że prezes Berliński rozpoczął wymianę korespondencji, zapytaliśmy go o kwestie postawione w ulotce kolportowanej przez grupę spółdzielców. Dotyczą one rzekomych sytuacji korupcjogennych w spółdzielni, braku przetargów oraz dziwnym wysypie remontów, nawet tam, gdzie ich nie powinno być” – to fragment tekstu z portalu „Halo Ursynów.pl” z 20 czerwca ubiegłego roku. Cały tekst można przeczytać tutaj.
.
Spore grono lokatorów ma dość prezesa – dewelopera i chcą mieć jasność, co robi z ich pieniędzmi z czynszu. Jest to nie na rękę Berlińskiemu. Trzy lata wcześniej mieszkańcy bloków ze SBM „Stokłosy” odwołały jego poprzednika, Sławomira Żuka na walnym zgromadzeniu. Powodem odwołania oraz nieudzielenia absolutorium zarządowi były plany zagospodarowania terenu przy uczelni „Vistula” położonego na terenie spółdzielni między ulicami Stokłosy, Zamiany i Wiolinowej. Plany zabudowy (wg ówczesnego prezesa Żuka) przewidywały budowę 31 nowych bloków tzw. apartamentowców. Lokatorzy nie zgodzili się na to, tak samo jak teraz nie godzą się na samowolę Berlińskiego w swojej spółdzielni. Dla Dominiki oraz jej mamy i córeczki dobrze by się stało, gdyby sprytny prezes, który połączył zarządzenie ogromnym majątkiem spółdzielni z handlem nieruchomościami został odwołany przez mieszkańców w trybie natychmiastowym. A jeszcze lepiej, gdyby fiskus wspólnie z prokuraturą przetrzepali mu biura, to spółdzielcze i prywatne.
.
Robert