Afganistan. 20 lat „misji demokratycznej” zmieniło go niewiele, jak już to na gorsze

Dziennikarze mediów całego świata ze zdziwieniem pytają jak to się stało, że afganistan został tak szybko przejęty przez oddziały talibów. Zwolennicy Donalda Trumpa zrzucają winę na nowego prezydenta USA, Joe Bidena, Demokraci przypominają, że to Trump podpisał porozumienie z talibami dotyczące wycofania wojsk amerykańskich z kraju.

Wszyscy zachodzą w głowę, jak po wlaniu miliardów dolarów w afgańską administrację wszystko sypnęło się jak domek z kart w ciągu tygodnia. Okazuje się, że dwie dekady po pokonaniu talibów wojska NATO były jedynie interludium w rządach talibów w afganistanie.

Zmykajmy stąd

Zacznijmy może od tego, że ani Trump ani Biden nie zadecydowali o wycofaniu wojsk amerykańskich z afganistanu. Decyzja ta (choć może nie tak zupełnie otwarcie) zapadła w administracji Baracka Obamy, gdzieś w okolicach 2014 r. Po przekształceniu „misji” NATO z bojowej w szkoleniową było jasne, że zachód pakuje manatki. Talibom wystarczyło tylko spokojnie czekać.

Równocześnie, oficjalnie Afgańska Armia Narodowa była szkolona i wyposażana w sprzęt przez swych zachodnich sojuszników. I rzeczywiście, udało się wyszkolić jednostki specjalne i pewną część afgańskich żołnierzy.

Jednak armię afgańską trawiła gorączka korupcji i braku zaufania. Przykładem poziomu problemów, jakie miały wpływ na sytuację w siłach bezpieczeństwa była sprawa żołdu. Jedna z agend ONZ powołała oddzielny projekt, którego zadaniem było monitorowanie wypłacania pieniędzy żołnierzom i oficerom tak, by trafiała do nich cała kwota. Nagminnie bowiem część żołdów ginęła w kieszeniach wyżej postawionych przełożonych.

Przy tym amerykanie unikali przekazywania afgańskiemu wojsku bardziej specjalistycznego sprzętu. Z jednej strony obawiali się infiltracji struktur bezpieczeństwa przez talibów (i poniekąd słusznie, regularnie zdarzały się ataki przewerbowanych żołnierzy afgańskich na kolegów). Z drugiej – sądzili, że kabul może wykorzystać lepiej wyposażone wojsko w konflikcie granicznym z pakistanem, który może przerodzić się w wojnę.

Wreszcie trzeba też pamiętać, że w rzeczywistości armia afgańska nie zawsze stała na pierwszej linii frontu. Na prowincji główny ciężar walki z talibami spoczywały raczej na Afgańskiej Policji Lokalnej – skrzyżowania lokalnej bojówki ze strażą sąsiedzką, którym po prostu wydano identyfikatory afgańskiego MSW.

Afgańscy żołnierze prawdopodobnie dali z siebie wszystko co mogli walcząc z ofensywą talibów. Ale funkcjonując w takiej atmosferze, nie do końca dobrze wyszkoleni i średnio wyposażeni, nie dali rady skoordynowanym atakom przeciwników.

Serca i umysły

Stan armii to oczywiście nie wszystko. Nie należy też zapominać o administracji państwowej, której afgańczycy nie darzyli szczególną estymą.

Symbolem problemów administracji, sposobu w jakim była kierowana oraz jak układały się jej relacje ze społecznością międzynarodową jest postać dr. Hazrata Omara Zakhilvala.

Bliski sojusznik byłego już prezydenta Hamida Karzaia, który aktywnie wspierał go przy objęciu władzy, pełnił funkcję Ministra Finansów w latach 2009-2015. Po oskarżeniu przez dziennikarzy a później parlamentarzystów o wyprowadzenie z afgańskiego budżetu 1 mln USD i umieszczenie ich za granicą (prawdopodobnie w USA) próbowano go usunąć ze stanowiska. Prezydent Karzai pod presją zgodził się go odwołać, po czym mianował go pełniącym obowiązki Ministra Finansów.

Jako odpowiedzialny za finanse Zakhilval był głównym negocjatorem i koordynatorem środków pochodzących z zagranicznego wsparcia. To jego ministerstwo odpowiadało za dystrybucję pieniędzy, które przeznaczano na sprawy nie dotyczące bezpieczeństwa.

Wieloletnia współpraca z ministrem Zakhilwalem państw NATO pokazuje po raz kolejny, że tzw. demokracje przedstawicielskie nie mają problemu ze współpracą z przestępcami. Pod warunkiem, że są to „nasi” przestępcy.

Tymczasem talibowie cierpliwie budowali swój wizerunek stabilnego dostawcy sprawiedliwości i pomocy. Na kontrolowanych przez siebie terytoriach wprowadzali własne sądownictwo, które wydawało wyroki szybko i bezlitośnie. Wspierali biednych i opuszczonych.

W mediach społecznościowych prowadzili (i do dziś prowadzą) kampanię sugerującą, że chcą być „neo-talibami”, bardziej nowoczesnymi, gotowymi do współpracy z innymi. Temu służyły np. ostatnie deklaracje, że kobiety będą miały prawo do pracy i edukacji.

Jeśli pominąć media społecznościowe to nie jest to nowa strategia polityczna tego ugrupowania. W latach 90. ludziom zmęczonym czteroletnią wojną domową, szczególnie na prowincji, talibowie prezentowali się jako spokojna i sprawiedliwa alternatywa dla niekończącego się konfliktu.

Czyli jak to się stało?

W filmie braci Cohen „Spalić po przeczytaniu” jest taki dialog między dwoma oficerami CIA: „Czego nas to nauczyło?” „Chyba, żeby nigdy tego więcej nie robić.” „Ale co zrobiliśmy?” „Nie mam zielonego pojęcia.”

Wydaje się, że jednak w sprawie afganistanu odpowiedź jest prosta. Wystarczyło nie najeżdżać.

Argument z obrony praw człowieka nie ma tu zastosowania. Inwazja z 2001 r. była oparta o decyzję polityczną, za którą nie stały żadne cele humanitarne. Sytuacja osób wykluczonych oczywiście poprawiła się nieco (przywrócenie edukacji dla kobiet i dziewcząt). Równocześnie często się zdarzało, że zmiany wymuszane przez tzw. zachód zwiększały istniejące problemy – wprowadzenie kobiet do policji często skutkowało przemocą seksualną wobec rekrutek.

Nie zamierzam tu przywoływać argumentu „szariat jest w sumie ok”, który krąży po prawicowych umysłach i czasem wylewa się w mediach społecznościowych. Pomińmy to, że w ogóle rozumienie słowa „szariat” nie jest takie proste. Rozumiem, że polskim domorosłym zwolennikom rządów prawa boskiego chodzi jak zwykle o to, żeby kobiety siedziały w domu. Nie podejrzewam, by rozróżniali szkołę hanaficką od szafickiej.

Rządy talibów były drastycznie opresyjne. Cierpieli właściwie wszyscy, którzy nie byli pasztuńskimi talibami. Ludzie byli represjonowani ze względu na płeć, wyznanie, orientację seksualną, przynależność etniczną. Mieszkańcy afganistanu byli wieszani, torturowani, chłostani publicznie.

Inwazja NATO tych rządów nie zniosła, jedynie je oddaliła na chwilę. Doprowadziła do tego, że talibowie nauczyli się jak modyfikować swoją narrację, by wydawać się bardziej dostępnymi ludziom. Przy tym pozyskali dwóch sojuszników, którzy są członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ i będą z pewnością aktywnie wspierali ocieplanie wizerunku talibów na świecie.

Po ewakuacji w kabulu pozostały ambasady czterech krajów: chin, iranu, pakistanu i rosji. To chyba najlepsze podsumowanie osiągnięć politycznych i militarnych zachodu w afganistanie.

Piotr