17 stycznia minął bez echa, jakby wydarzenia sprzed 77. lat nie miały znaczenia dla losu warszawy i warszawiaków. Jakby to, co nastąpiło po tej dacie niczego miastu nie przyniosło. Prawica sprowadza zajęcie przez Armię Czerwoną lewobrzeżnej części Warszawy do początku kolejnego zniewolenia – to uproszczenie tematu. Historia jest skomplikowana, jest zbiorem różnych postaw ludzkich, społeczeństw i jednostek. Położenie geograficzne polski sprawiło, że to nie alianckie wojska z zachodu, a armia ZSRR wkroczyła do stolicy. Zamiast zajmować się alternatywną historią, „co by było gdyby?” mówienie o tym, że nas zdradził podły zachód. Warto uczynić dzień 17 stycznia Świętem Odbudowy. Procesu wznoszenia zrujnowanego miasta przez zwykłych ludzi. Ten dzień nie musi i nie powinien być sankcjonowany przez władzę niezależnie jaka by partia rządziła. Powinien wynikać ze świadomości społeczeństwa o tym kto wznosił, a kto nie brał w tym udziału. Czterdzieści cztery lata rządów komunistów wypaczyła znaczenie tego procesu, a kolejne trzydzieści lat „wolnej” polski doprowadziła do prawie całkowitego wymazania z ludzkiej pamięci. Obecnie mamy taką oto sytuację, grupka nawiedzonych miłośników PRL-u przypomina o 17 stycznia wyłącznie w kontekście wyzwolenia przez Armię Czerwoną. Bezkrytycznego podkreślania, że bez polskich komunistów do odbudowy nie mogło dojść. Przecież potrzebna była organizacja, państwo i jego struktury. Ktoś musiał nadzorować prace budowlane, od władzy centralnej po kierownika budowy. Prawda jest taka, że przez pierwsze miesiące po wyzwoleniu władza na czele z Bolesławem Bierutem nie widziała siebie w zrujnowanej warszawie. Więc nie czynnik państwowy zadecydował o odbudowie. Czynnik ludzki zdecydował o tym. Chęć powrotu do tego, co wydawało się wówczas utracone bezpowrotnie. Istniała na prawym brzegu praska część miasta prawie nietknięta zniszczeniami niemieckiej okupacji. Sowieci znaleźli się na prawym brzegu Wisły latem 1944 roku. W chwili wyzwolenia całego miasta na pradze toczyło się normalne życie. Mieszkańcy pragi postanowili nie patrzeć z założonymi rękoma na lewy brzeg swojego miasta. Postanowili pomóc tym, którzy wrócili lub przybyli przy odbudowie domów. Zima roku 1945 była mroźna, dla osób wyniszczonych wojną mieszkanie w izbach mieszkalnych pozbawionych ogrzewania i okien stanowiło igranie ze śmiercią. Zwłaszcza stan kamienic zniszczonych przez niemieckie komanda po upadku powstania w październiku 1944 roku był fatalny. Wiele z nich pogrzebało ludzi tam mieszkających, kiedy następowały roztopy a mury pękały z powodu warunków atmosferycznych. Nie zrażało to nikogo do dalszego zajmowania ruin i odbudowywania cegła po cegle kamienic. Do przywódcy ZSRR Józefa Stalina dotarła informacja o tym. Postanowił postawić Bieruta przed faktem dokonanym i nakazał mu powstrzymanie przenoszenia stolicy do łodzi. To była szansa uwiarygodnienia się nowej władzy przed społeczeństwem. W taki oto sposób politycy przejęli społeczną inicjatywę, nie pierwszy raz w historii. Stworzyli BOS – Biuro Odbudowy Stolicy oraz inne instytucje mające na celu kontrolę i organizację prac budowlanych. Bierut, Gomułka czy Cyrankiewicz z łopatą wśród zadowolonych ludzi to jedynie propagandą. Żaden z nich nawet jednego dnia nie przepracował przy odgruzowywania warszawy. Obok tego teatru władzy toczyło się normalne życie. Życie niełatwe w powojennej rzeczywistości, gdzie brakowało wielu artykułów nie tylko spożywczych.
Losy mieszkańców powojennej stolicy mniej interesowało w późniejszych latach PRL-u intelektualistów związanych z podziemiem antykomunistycznym. Nostalgia do przedwojennego świata, do bali, rautów na Zamku Królewskim organizowanych przez prezydenta Ignacego Mościckiego, marszałka Józefa Piłsudskiego na „Kasztance”, pałaców, wytwornych stołecznych kamienic i życia arystokracji przesłaniała im trzeźwą ocenę odbudowy. Dla nich warszawa jak cały kraj były zacofana oraz przaśna. Odbudowa według nich sprowadziła prostackich mieszkańców do stolicy, akceptujących wszelkie niegodziwości władzy za otrzymanie mieszkania i pracy. Za tak zwaną małą stabilizację. Władzy po 1989 roku to odpowiadało. Można było rozbudzić sentymenty do miasta wśród ludzi przy jednoczesnym ograniczeniu budownictwa mieszkaniowego ze strony państwa. Zapominano o ludziach odbudowujących stolicę, a coraz częściej mówiono o zwrotach przedwojennego mienia dawnym właścicielom. Fetyszyzm świętego prawa własności ogarnął całe społeczeństwo. Czemu ja, który nie mam mieszkania mam na nie harować, a inni dostali od państwa za „darmo”? – pytali dorobkowicze i ciułacze każdego grosza byle tylko przeżyć jakoś tydzień, miesiąc czy rok w kapitalistycznym systemie. Nie rozumieli, że owo „mieszkanie za darmo” w „cudzej” kamienicy wynikało z ciężkiej pracy ludzi przy odbudowie. Nikt nie dostawał wynagrodzenia a jedynie strawę. To były godziny, dni, tygodnie, lata pracy.
Prawica wykazuje się swoistą obłudą, jak zawsze. Z jednej strony oddaje hołd powstaniu, którego skutkiem była zagłada lewobrzeżnej warszawy, a z drugiej gardzi i wyśmiewa ciężką pracę ludzi przy odbudowie miasta. Dlatego trzeba zawsze pamiętać przy okazji 17 stycznia, że to jest początek ludzkiej odbudowy miasta i zwycięstwa życia nad śmiercią. Niech nie będzie dominowała narracja komunistyczna czy prawicowa, ale społeczna.
Robert