„Nie pokonają nas. To my pokonamy ich” – czeski anarchista o ostatnich wydarzeniach na słowacji

To jeden z tych momentów, które wiem, że zapamiętam do końca życia. Dokładniej mówiąc, takich momentów jest ostatnio więcej, ale zacznijmy od początku. Pierwsza wiadomość o strzelaninie w Bratysławie dotarła do mnie, gdy siedziałem z grupą w pubie. Nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, ale już w momencie, kiedy wiadomo było tylko, że ktoś zastrzelił dwie osoby, dominowało jakieś poczucie, że to nas ściśle dotyka.

Po powrocie z piwa do domu, mimo późnej pory, włączyłem z przeczuciem komputer i w mig przekonałem się, jak trafne było to mgliste wrażenie. Strzelanina w znanym bratysławskim lokalu queerowym Tepláreň, sprawca niemal na żywo tweetujący, że popełnił zbrodnię wobec bezbronnych ludzi, nawiązujący swoimi tyradami od zdjęcia nazistowskiego symbolu „czarnego słońca” po profil pełen kretyńskich memów… Uzyskaj obraz tego, co prawdopodobnie się stało , to wszystko było zbyt łatwe dla nas, antyfaszystów, adeptów wyszukiwania informacji.

Przejrzałem wczoraj wieczorem nazistowski „manifest” pełen antysemityzmu, rasizmu, antyqueerowych ataków i paranoi najwyraźniej inspirowany „amerykańską” szkołą neonazizmu à la terrorystyczna organizacja The Order. Wiem, że gówno takie jak to nie powinno być czytane, a zwłaszcza rozpowszechniane po atakach, bo tego właśnie chce sprawca, ale wiedziałem, że musimy jak najszybciej poznać naszego wroga. Nie spałem dobrze. Tymczasem napastnik – młody łobuz wychowany przez rodziców w postaci 4chan’a i Putina – pośpiesznie się zastrzelił.

Już następnego dnia, ruch queerowy i antyfaszystowski, wstrząśnięty aktem niewidzianym w naszym kraju od wielu lat, przeżył szok, smutek i gniew. Powstały miejsca pamięci dla dwóch zmarłych, Juraja Vankuliča i Matúša Horvátha. Kilku z nas z praskiej grupy FA Czechy, przyszło do tego typu miejsca, które spontanicznie powstało z kwiatów i zniczy, przy ogrodzeniu ambasady Słowacji. W kolejnych dniach skontaktowaliśmy się z przyjaciółmi w Bratysławie i nawiązaliśmy współpracę z queerowymi i antyfaszystowskimi kolektywami planującymi kolejne wydarzenia.

Czy to same queery, czy też queerowi sojusznicy, wszyscy poczuliśmy się wstrząśnięci i zobaczyliśmy, że nie tylko my, ale i wielu innych ludzi potrzebuje się zjednoczyć, poczuć jedność, zebrać odwagę… A gdy przeszliśmy od szoku do racjonalnej analizy, wyraźnie pojawiła się i potrzeba zdefiniowania i potępienia całej sieci homofobii, ultrakonserwatyzmu i innego plugastwa, które od lat bez skrupułów szaleje przeciwko osobom queerowym, nawet na poziomie wysokiej polityki, tworząc tym samym ideologiczne podbrzusze dla działań fanatyków.

Na piątek, 21 października, zaplanowano marsz łączący pobożność, zgromadzenia społeczności i protest pod hasłem Nebudeme chcet. Wydarzenie natychmiast się rozrosło, ostatecznie odbywając się nie tylko w Pradze, ale także w Brnie, Ostrawie, Ołomuńcu, Pilźnie i Opawie.

Słowo kluczowe należało do wielkich i niezwykle aktywnych kolektywów queerowych, my pod szyldem FA zaangażowaliśmy się głównie jako sojusznicy oferujący doświadczenie w organizowaniu demonstracji. Choć oczywiście są wśród nas osoby queerowe, postanowiliśmy w drodze konsensusu zostawić jak najwięcej miejsca innym i nie zabierać głosu na imprezie. Nie piszę tego, żeby nas chwalić, ale dlatego, że uważam, że to właściwa praktyka – jako anarchiści powinniśmy czuć, że czasem trzeba po prostu pomóc, bez przejmowania inicjatywy.

Wszyscy jesteśmy Teplaren!

Spotkaliśmy się wczesnym wieczorem w Rudolfinum w pradze. Widać było, że bratysławski terror naprawdę wstrząsnął ludźmi, przybyło nie tylko sporo głównie młodszych queerów i antyfaszystów, ale też ogólnie ludzi, których nie spotkalibyśmy na demonstracji. Policja oszacowała liczbę uczestników na początku na 500 osób, jednak z nagrania wyliczyliśmy, że później impreza niemal na pewno rozrosła się do ponad 1,000.

Podczas przemówień inauguracyjnych część z nas nie spuszczała wzroku z potencjalnych prowokatorów czy nagabywaczy – choć nie wyglądało na to, by coś planowali, a wokół zgromadzenia stało kilku policjantów, zwłaszcza w podobnym kontekście, przyjęliśmy mantrę „lepiej bezpieczniej niż żałować”. Do żadnego incydentu nie doszło, poza pojawieniem się „dziennikarza” z dezinformacyjnej „telewizji” Raptor, filmującego wydarzenie, by jak najwięcej polaków (nawet czesi wiedzą, że jesteśmy krajem ksenofobów – przyp. tłum.) i Putinowców mogło się nad nim oburzać na Facebooku.

Korowód zaczął ustawiać się za transparentem „Wszyscy jesteśmy Ciepłownią („Teplaren”, nazwa klubu, przed którym doszło do ataku)” niemal o zmroku. Zapaliły się nad nim liczne lampiony, ustawiając się w tłumie obok flag różnych tożsamości LGBTQ+ i pikiet, w tym np. z hasłem „fuck the cistem”. Mimo naszej sporej liczby, przeszliśmy tylko połowę drogi, w atmosferze łączącej demonstrację, pietę i procesję z lampionami. Z przodu były śpiewy na megafonach, jednak nasza grupa wybrała spokojniejszą tylną część, idąc przez długie minuty wzdłuż pierwszych rzędów.

Chociaż nikt nie miał wątpliwości, że spotykamy się w bardzo poważnej sprawie, przygnębienie zostało przezwyciężone przez poczucie przynależności, rozmawialiśmy przez większość drogi, a stosunkowo długa droga do Bubenče minęła jak chwila. Dotarliśmy do ambasady słowackiej, gdzie zebraliśmy się wokół zaimprowizowanej platformy do przemówień i wysłuchaliśmy kolejnej rundy przemówień.

Szczerze mówiąc, choć jestem osobą queerową, zwykle nieszczególnie uważam się za część szerszej społeczności LGBTQ+. Ale w atmosferze wieczornego Bubenča, stłoczonych setek ludzi i czytaniu niezwykle mocnego przesłania od właściciela Teplárny, było coś, co dotarło do mnie głęboko. Być może słyszałam setki różnych przemówień na wielu imprezach, ale tutaj dostałam dreszczy, kiedy doświadczenia niemal każdego queerowca z zabitym deskami środowiskiem, często wrogim światem, poszukiwaniem tego, co znaczy rodzina, co my znaczymy, były wkładane do mikrofonu stopniowo i przez usta różnych osób same.

Nie potrafię znaleźć dokładnych słów. Wiem jednak, że na tym evencie przy ambasadzie poczuliśmy jedność i odwagę, by przeciwstawić się złu. Smutek, złość, niemal namacalną solidarność, która łączy nas bez względu na płeć, masę różnic i codziennych sporów. To był wielki moment, w którym zarówno oddaliśmy hołd Jurajowi oraz Matúsowi, jak i raz na zawsze skruszyliśmy strach, pokonaliśmy wysiłki nazistów i pałarzy, by nas zastraszyć i uciszyć.

Tym bardziej, że set DJ-a był trafnym zakończeniem imprezy, podczas której ludzie zapalali świeczki przy pobliskim płocie, a wokół sprzętu dźwiękowego wybuchła prawdziwa zabawa taneczna. Do pragi, już prawie nocą, nie wyjechaliśmy z zupełnie lekkim sercem, ale zdecydowanie silniejsi. I nie sądzę, żeby to było to jedno piwo i kufel czegoś ostrzejszego, któremu oddałem się w podniosłej atmosferze.

W zasadzie można powiedzieć, że piątkowe imprezy były udane. Ale nie uważam, że należy uznać je za zakończone. Dla nas terror w Bratysławie to pobudka, wezwanie do walki z homofobią, nienawiścią i ultrakonserwatywnymi prądami, które nie tylko wolałyby wymazać osoby queerowe z historii i teraźniejszości, ale także np. ograniczyć prawo do aborcji, zakazać wszelkiej edukacji o seksualności, demonizować antykoncepcję i tym podobne. Tak naprawdę dopiero zaczynamy. To co nas czeka jest trudne, ale mamy zasadniczą przewagę. Jesteśmy razem. Nie boimy się. A jeśli strach nas powali, przyjazne i kochające ręce nas podniosą. Nie pokonają nas, to my pokonamy ich!

tłumaczenie z afed.cz