Kontakt frontalny – opowiadanie więzienne

Poniżej prezentujemy opowiadanie „Kontakt frontalny” napisane w więzieniu przez Damiena Linnane’a. Był skazany na dwa lata (odsiedział 10 miesięcy więzienia, 14 warunkowego), napisał w więzieniu powieść liczącą 90 000 słów, którą obecnie przedstawia wydawcom. Literaturę więzienną zawsze trzeba docenić, to jeden z niewielu sposobów, w jakie więźniowie mogą utrzymywać kontakt ze światem zewnętrznym.

Opowiadanie zostało oryginalnie opublikowane w pierwszym numerze australijskiego pisma „Paper Chained”, skupiającego się właśnie na literaturze więziennej. Cały numer po angielsku można pobrać tutaj, część opublikowanych w nim tekstów publikowałyśmy już po polsku tutaj i tutaj.

Rodzice Kaina byli bardzo zawiedzeni. Ich syn miał świetne, prawie perfekcyjne wyniki na egzaminie wstępnym na uczelnie. Z takimi ocenami mógłby studiować co tylko chciał, nawet medycynę. Nie żeby bardzo chcieli żeby akurat to studiował. Jego mama była homeopatką a ojciec, który uczył w podstawówce, też mocno wierzył w medycynę alternatywną. Uważali firmy farmaceutyczne za równie chciwe i gorszące jak firmy wydobywcze. Lekkomyślne jak konserwatywny rząd. Czy równie dobrze wojskowy. Uczelnia wojskowa. Nie mogli w to uwierzyć. Ich syn miał dosłownie setki innych opcji, mógł studiować co chciał a zdecydował się na taką szkołę. Nawet gdyby nie osiągnął tak dobrych wyników na testach, chodziło o zasadę.

Matka Kaina obwiniała się. To ona namawiała go, żeby dołączył do harcerzy, kiedy był dzieckiem. Miała nadzieję, że dzięki temu doceni naturę i otwartą przestrzeń. To, co naprawdę mu się spodobało to mundur i dyscyplina. Miała poważne wątpiwości czy pozwolić mu dołączyć do kadetów, ale mówiła sobie, że to tylko nieszkodliwa zabawa. Chłopcy tak mają. Liczyła, że wyrośnie z tego jak z kolekcjonerskich kart, które bardzo go zajmowały jak był dzieckiem.

Ale nie wyrósł. Właśnie podpisał umowę na osiem lat. Osiem lat. Osiem lat temu miał zaledwie dziesieć lat. Skąd mógłby niby wiedzieć, co chce robić, zbliżając się już do trzydziestki? Trochę ją uspokajało, że pierwsze cztery z tych ośmiu lat ma spędzić tylko w szkole. To druga połwa ją martwiła. Kiedy jej syn skończy szkołę i będzie mógł być powołany do służby w innym kraju.

Kain był w piątce najlepszych studentów z klasy osiemdziesięciu podchorążych na egzaminach po pierwszym semestrze, co nie dziwiło nikogo, kto go znał. Był dobry w niemal wszystkim, na co zdecydował się poświęcić swój czas. Był najlepszy w licealnym kółku szachowym i drugim kapitanem ligowej dróżyny rugby, połączenie, które bawiło obie grupy. Reprezentował szkołę w grupie dyskusyjnej i wszyscy wierzyli, że zostanie liderem. Były oczywiście rzeczy, w których był beznadziejny. W liceum miał ledwo 3 ze sztuki, a i tak dostał tak dobrą ocenę tylko ze względu na zaangażowanie i pozytywne nastawienie. Kain za nic nie umiał rysować, a jako dziecko po ledwie kilku miesiącach lekcji pianina zrozumiał, że jego zainteresowanie muzyką ogranicza się do cenienia jej piękna z dystansu. Ale to nie przeszkadzało. Nie można być mistrzem we wszystkim.

Ale był mistrzem we wszystkim, co postawiła przed nim akademia. Był najlepszym strzelcem w klasie i prawie pobił rekord w biegu z przeszkodami. Miał wysokie oceny ze wszystkich przedmiotów od historii wojskowości po prawo w stanie wojennym. Z takimi ocenami z łatwością mógłby dostać pracę w wywiadzie wojskowym, albo niezliczonych innych bezpiecznych stanowisk za biurkiem, jakie armia miała do zaoferowania. Ale to wcale nie interesowało Kaina. Chciał dowodzić plutonem.

Kain ukończył koledż z najwyższymi honorami i natychmiast dostał pozycję dowódcy plutonu w szkole piechoty. Żołnierze go lubili. Dowodził z pewnością siebie, słuchał ich uwag, nigdy nie patrzył na nich z góry ani nie powoływał się na stopień, kiedy nie musiał, a gdy skończył pracę pił z nimi i jasno stawiał sprawę, że nie mają traktować go jak dówódcy, kiedy nie jest w mundurze. Po zdjęciu wojskowych butów nie był już porucznikiem Meriwetherem. Był po prostu Kainem. Kimś, z kim można się upić i ganiać za dziewczynami. A dziewczyn do ganiania nie brakowało. Kain miał ich wiele, ale nie kochał żadnej. Chciał się skupić na swojej karierze. Zamierzał się pobrać i wychowywać dzieci, gdy będzie miał już za sobą kilka lat służby i dostanie awans.

Jego pluton skończył trening po standardowych sześciu miesiącach. Kain oczekiwał, że dostanie nową grupę. Większość młodszych oficerów pozostawało w szkole piechoty przynajmniej kilka lat. Zamiast tego zaproponowano mu wyjazd na front. Szybka promocja dzięki wyjątkowej służbie, mówił pułkownik. Kain rozpromienił się salutując. Marzył o poprowadzeniu plutonu do walki, odkąd pamiętał.

Był jeszcze bardziej podniecony, gdy dowiedział się, że będą z nim służyć niektórzy z jego nowo przetrenowanych żołnierzy. Cały dumny wchodził do wojskowego samolotu. Kain widział ironię w tym, że jego pierwszy wyjazd za morski miał być po to, by najechać inne państwo, ale miał resztę życia, by podróżować dla przyjemności. Teraz miał robić coś znaczącego. Wyzwalać uciskanych. Przynosić wolność tym, którzy potrzebowali jej najbardziej. Umysł Kaina można by było przeskanować i przerobić na wojskowy film rekrutacyjny i kampanię PR-woą w jednym. Wierzył w to, co robił.

Po dwóch tygodniach aklimatyzacji we frontowej bazie operacyjnej i tuzinie odpraw o miesowych warunkach bezpieczeństwa Kain założył swoją kamizelkę kuloodporną, nabił swój karabin i wszedł do opancerzonego trasportowca. Pierwszy raz wychodził poza zasieki. Większość jego ludzi była niespokojna, ale nie Kain. Przygotowywał się do tego przez całe życie i był gotowy. Znał swój karabin jak własną kieszeń, a większość swoich żołnierzy znał jeszcze lepiej. Wiedział, na co ich stać, fizycznie i psychicznie. Znał możliwości ich broni i wiedział ile mają amunicji. Wiedział, ile czasu trzebaby było na uzupełnienie zaopatrzenia lub dostarczenie posiłków, gdyby były potrzebne. Wiedział, że mógł prosić o ataki z powietrza lub wsparcie artyleryjskie, gdyby do tego doszło. Znał każdą możliwą strategię wojskową. Nauczył się na pamięć planu na ten dzień. Był gotowy na wszystko.

„Jesteśmy na pozycji, sir.” Radio kierowcy trzeszczało w tylnej części transportera, gdzie Kaina otaczali jego ludzie. Lekko się do nich uśmiechał. Potakiwał. Nie potrzebowali przemowy na pięć minut przed bitwą, żeby poczuć się pewni siebie. Znali go. Ufali mu. Sama jego obecność i postawa napełniała pewością siebie każdego z nich. Poszedł na tył pojazdu. Najlepsi dowódcy zawsze szli pierwsi, a Kain zawsze był jednym z najlepszych.

Tylny właz zaczął się otwierać. Przez poszerzający się otwór Kain zobaczył oślepiające słońce pustyni. Zobaczył czyste, błękitne niebo. Zdążyły mu mignąć szczyty opływanych przez piasek budynków na horyzoncie. Nigdy nie zobaczył salwy snajperskiej.

Pierwszy strzał bitwy trafił go w szyję, jakieś trzy centymetry ponad kamizelką balistyczną. Upadł na kolana łapiąc się za ranę, jego ciało leżało na podłodze zanim właz się całkiem otworzył. Kiedy już się otworzył, był już ostatnią statystyką wojny. Znalezienie oficera na jego miejsca zajęło dowództwu polowemu prawie tydzień.