Syndrom upierdolonego stołu

Prawda o zmarłym Kamilu Durczoku jest przykra i bolesna dla jego fanów. Gnoił pracowników, poniżał ich, dopuszczał się molestowania wobec kobiet pracujących w redakcji „Faktów” TVN. Był zapatrzonym w siebie bufonem, któremu kariera uderzyła w dekiel. Przez prawie dwadzieścia lat patrzyliśmy na karierę pana Kamila. Na jego upadek też. Najmniej w narracji durczokowej historii brakuje losów ofiar. Wiele z nich jest anonimowe lub tak jak „Rurek” są kojarzone z zabawnym filmikiem spoza kamery i anegdotami o Durczoku. Tylko ktoś ten filmik z upitolonym stołem musiał opublikować i na pewno nie był nim „Rurek”. Można teraz po latach odczytywać to jako próbę wysłania komunikatu do opinii publicznej. Patrzcie jak nas Durczok nie szanuje, co dzieje się w redakcji kiedy zgasną światła. Tylko wtedy przed laty większość uznała to za dobry żart. Taki mem. TVN nie jest stacją znaną z przestrzegania prawa pracy. Wręcz przeciwnie, jest ostoją patologii. Dlatego dla Durczoka było to środowisko naturalne. Mógł sobie pozwolić na wiele wobec podwładnych w redakcji serwisu. Mimo udowodnienia Durczokowi winy wobec trzech dziennikarek TVN 24 i wypłacenia przez stację odszkodowań nie wszyscy ze środowiska dziennikarskiego ujęli się za ofiarami. Katarzyna Kolęda – Zalewska i Dominika Wielowiejska broniły kolegi nazywając go „bidulkiem”. Najciemniej pod latarnią mawiają. Obrończynie praw człowieka za jakie chcą uchodzić znane dziennikarki same tych praw nie przestrzegają. W imię obrony kolegi dziennikarza można dopuścić się podłości i zmieszać ofiary z błotem. Zaprezentować innym jako osoby niewiarygodne. Przecież była komisja wewnętrzna TVN. Wynik był jasny, panu Kamilowi podziękowano za współpracę. To jednak za mało najwidoczniej dla pani Kolędy – Zalewskiej i paniusi hrabianki z redakcji przy Czerskiej.

Minęło prawie siedem lat od momentu, kiedy tygodnik „Wprost” opublikował teksty o Durczoku, bohater tych tekstów zmarł. Większość dziennikarzy wspominała zmarłego dziennikarza pozytywnie. Media zaś jako niemal wybitną postać. Śmierć Kamila Durczoka to według wielu niepowetowana strata dla całego społeczeństw. Nie było prawie żadnego tekstu krytycznego o Durczoku. Krytycznej analizy jego postępowania jako szefa redakcji „Faktów” TVN. Internauci i widzowie TVN siedzący wygodnie w swoich mieszkaniach na kredyt w zamkniętych osiedlach popijając sojowe latte przed laptopami i telewizorami piali z oburzenia. Była stacja pana redaktora w taki sposób go pożegnała! Przecież w tym materiale nie było niczego złego o nim. Jedynie wspomniano o jego problemach, za to zero o jego ofiarach i faktu molestowania jakiego się dopuszczał. Zresztą od odrealnionego widza klasy średniej trudno oczekiwać empatii wobec innych. Praca w TVN to nobilitacja i awans, a współpraca z taką „osobowością” – Kamilem Durczokiem do zaszczyt! Nikt nie chciał się konfrontować z rzeczywistością. Tym bardziej pan redaktor. Po latach tłumaczył się w wywiadach, że bywa ostry, ale wymagał profesjonalizmu od podwładnych. Rozumiem również słuchania sprośnych i seksistowskich uwag.

Upadek Kamila Durczoka był spektakularny. TVN poświęciła go we własnym interesie, nie zaś interesie jego ofiar. Brak empatii dla nich wykazuje spora część środowiska dziennikarskiego. Uważają Durczoka za ofiarę pomówień redakcji tygodnika „Wprost”. O zdanie ofiar nikt się nie pytał. Nikt nie interesuje się tym, co mają w sprawie zmarłego do powiedzenia. Odbiera im się podmiotowość. Wszyscy chcą słuchać sprawcy, nie jego ofiar. W końcu to znany dziennikarz, rozpoznawalna twarz mediów. Kamil Durczok od lat gościł w tysiącach domów, ktoś taki musiał budzić zaufanie. Druga strona jest anonimowa, jej nie widać. Nie jest słuchana, rozumiana, co mówić o docenieniu ich ciężkiej pracy. Gwiazdy mediów tylko korzystają na tym. Durczok był przeciętnym dziennikarzem, nie wyróżniało go nic. Pamiętam kiedy w 2003 roku TVP była powszechnie krytykowana za brak obiektywności pod rządami prezesa Roberta Kwiatkowskiego. Usłużny Kamil Durczok w „Wiadomościach” bronił uwikłanej politycznie telewizji publicznej. Nawet po ujawnieniu, że EBU (Europejska Unia Nadawców Publicznych) żadnej nagrody za „najlepszą telewizję publiczną Europy” nie przyznała, a jedynie za wyniki finansowe Durczok milczał jak reszta dyspozycyjnych dziennikarzy. Kiedy w 2005 roku zmieniły się władze na Woronicza przyszłość Kamila Durczoka stała się w TAI (Telewizyjnej Agencji Informacyjnej) niepewna. Upomniał się wówczas o niego Mariusz Walter, szef TVN. Akurat odszedł z Wiertniczej 166 Tomasz Lis. To była okazja i Durczok z niej skorzystał. Skutki transferu dziennikarza odczuły na własnej skórze osoby zatrudnione przy tworzeniu „Faktów” przez kolejne osiem lat.

Warto sobie przypomnieć pewne zdarzenia z października 2014 roku. W wyniku wybuchu gazu ulega zniszczeniu kamienica przy ulicy Chopina. Ginie para dziennikarzy Brygida i Dariusz Kmiecikowie oraz ich synek Remigiusz. Serwisy medialne grzeją temat, z Kmiecika czyni się wybitnego dziennikarza, prezydent Bronisław Komorowski odznacza go Złotym Krzyżem Zasługi. Durczok przemawiał na pogrzebie Kmiecików zresztą transmitowanym przez „Fakty” TVN. Nieśmiało podniosły się głosy, że to przesada odznaczać dziennikarza za jego pracę. Zginął tragicznie w bezsensownej śmierci z żoną i synem. To jednak nie powód do odznaczania. Były też takie głosy, że Komorowski chciał podziękować w ten sposób TVN za wsparcie medialne. To jest ironia losu. Durczok urządził koledze pogrzeb niemal rangi państwowej, a sam został pochowany w ciszy bez mediów i osób postronnych. Z biegiem czasu Durczok zostanie zapomniany przez społeczeństwo. Dlaczego miałby być zapomniany? Z takich samych powodów dla których był popularny. Jeśli nie ma cię w mediach, to nie istniejesz. No chyba, że ów upierdolony stół zostanie w naszej pamięci wraz panem redaktorem na długie lata.

Robert