Przemoc „wolności” na przykładzie Tomasza Lisa i Piotra Kraśki

Media mówią ostatnio o Tomaszu Lisie i Piotrze Kraśko. Niestety jak zawsze podchodzą powierzchownie do tematu mobbingu i zachowań seksistowskich w pracy. Personalizują problem, nie widząc szerszego kontekstu społecznego. Tu nie idzie o Tomasza Lisa czy Piotra Kraśkę. Idzie o ofiary przemocy i o tych, co wobec nich stosuje się bezwzględnie prawo, a wobec stojących wyżej w hierarchii społecznej przestrzeganie prawa nie jest stosowane. Przyjęliśmy po 1990 roku niepisaną zasadę nie krytykowania beneficjentów systemu np. dziennikarzy, aktorów a szczególnie biznesmenów. Nieważne, co złego innym zrobili, byli przede wszystkim ludźmi sukcesu polski po okresie panowania systemu komunistycznego. Krytyka była oznaką lenistwa i zazdrości wobec tych, co im się udało. Teraz widać jak Tomaszowi Lisowi udało się osiągnąć sukces w zawodzie. Kosztem innych współpracowników, gnojeniem każdego dnia w pracy, udowodniania im, że nie są nic warci. Jedyny kto miał prawo dobrze pisać teksty na łamach tygodnika był pan były redaktor naczelny „Newsweeka. Polska”. Tomasz Lis gardził każdym, kto stał poniżej jego granicy zamożności. Szczuł latami na osoby biedne i bezdomne. Uzasadniał największe podłości państwa wobec społeczeństwa, uprawiał wazeliniarstwo a nie rzetelne dziennikarstwo względem stanów zjednoczonych czy watykanu. Jest szowinistyczną, ograniczoną osobą, z którego ust niczym szambo wylewały się uwagi z podtekstem seksualnym względem koleżanek w pracy.

Tomasz Lis nie jest jedyny, warto przypomnieć osobę zmarłego niedawno Kamila Durczoka. Podobieństwa między nimi są widoczne. Taki sam lekceważący stosunek do pracowników, brak szacunku do mających odmienne od nich zdanie, możnaby długo wymieniać wspólne toksyczne cech obu dziennikarzy. W taki sam sposób prowadzili podległe im redakcje. Oczywiście są tacy, którzy bronią Lisa jak pan redaktor Jacek Żakowski z radia „Tok Fm”, gdzie co piątek zapraszał „trzódkę” dziennikarzy: Lisa, Władykę i Wołka. Przez prawię godzinę pan redaktor Lis mógł swoim jadem poczęstować radiosłuchaczy. Najwyraźniej on i jego koledzy dziennikarze za bardzo nie rozumieją, co takiego się wydarzyło. Nie rozumieją, że nie można być przemocowym typem i poniżać innych. Nie rozumieją tego, że takie sprawy należy nagłaśniać, a nie zamiatać pod dywan. Ich postawa względem sprawy Lisa pokazuje jak oni rozumieją prawa człowieka, wedle własnych kryteriów.

Nie inaczej jest z inną wieloletnią „gwiazdą” polskiego dziennikarstwa, prezenterem telewizyjnym i radiowym. Piotr Kraśko, bo o nim mowa, to przykład obłudy w najlepszym wydaniu. Obrońca demokracji, przestrzegania prawa i konstytucji sam tego prawa nie przestrzegał, stawiając siebie wyżej od innych. Przez lata nie płacił podatków, jeździł bez prawa jazdy. Oszukiwał wszystkich publicznie potępiając łamanie prawa przez obecną władzę, ale zapomniał o sobie. Prawo jest w polsce stosowane bezwzględnie wobec zwykłych ludzi, kryminalizowanych i niszczonych przez system penitencjarny. Trudno nie krzywić się wobec tego, co robił Piotr Kraśko. Jest równie wiarygodny, co Tomasz Lis! Jest jeszcze jedno w takich osobach złe. Od lat kreują się na „wolnościowych” ludzi, zwolenników praw człowieka, praw kobiet i osób nieheteronormatywnych. Jeśli idzie o pana Lisa, to różnie z tym u niego bywa w publicystyce i w postawie życiowej. Faktem jest, że chcą obaj uchodzić za obrońców demokracji, a łączy ich jedynie antypis. Lis i Kraśko są tak naprawdę zwolennikami „kompromisu” aborcyjnego z 1993 roku. Chcą powrotu do sytuacji sprzed jesieni 2015 roku. Są miłośnikami prymatu wiary w naszym życiu publicznym. Swoją niechęcią do lewicy, arogancją względem osób pochodzących z polski pozawielkomiejskiej przyłożyli rękę wraz z całym środowiskiem liberałów do zwycięstwa prawie siedem lat temu prawicowych fundamentalistów. Miejmy nadzieje, że już nie powrócą do zawodu dziennikarza. Nie będą mówić swoich prawd o naszej rzeczywistości, w której nawet nie żyją. Poniosą konsekwencje przemocowego zachowania. Co do osób publicznych broniących dobrego imienia Lisa i Kraśki, niech po nich także nic nie zostanie, włącznie z ich marną publicystyką. Takie to są „autorytety” na siłę kreowane przez lata.

Robert