Akcje i protesty pracownicze w czasie wojny i w warunkach zakazu wieców ulicznych przez stan wojenny? Czy to możliwe? Okazuje się, że tak!
Wiadomo, że jednym z celów każdej wojny państwowej jest wewnętrzna mobilizacja społeczeństwa i jego zrzeszanie się w interesie klasy panującej. Innymi słowy, wojna jest zawsze zarówno pretekstem, jak i przykrywką dla coraz bardziej bezwstydnego ataku na interesy i prawa klasy pracującej.
Niemniej jednak wydaje się, że realne sprzeczności klasowe okazują się silniejsze niż jakakolwiek indoktrynacja ideologiczna. Odczuli to kurierzy firmy kurierskiej Bolt Food w Kijowie. Muszą pracować w strasznych warunkach i za nędzne wynagrodzenie. Od początku wojny płace spadły do rekordowo niskiego poziomu. Według nich, „średni dochód kuriera jest już niższy niż bezdomnego w przejściu podziemnym”. Taryfa wynosi 25 hrywien (0,68 USD) za zamówienie plus 7 hrywien za kilometr.
Od początku lata na pracowniczym czacie na telegramie dyskutowano o różnych formach i możliwościach protestu. Niektórzy proponowali, by po prostu przestać pracować. Ktoś nawet zorganizował wyłączenie skuterów. Niestety, nie zabrakło też wiadomości o charakterze nacjonalistycznym.
4 lipca, grupa kurierów przestała pracować. A następnego dnia kilkadziesiąt osób przyszło w południe pod siedzibę firmy w centrum biurowym City Zen Park, by zorganizować wiec dotyczący „niebotycznego obcięcia ich dochodów i doprowadzenia sytuacji do faktycznego stanu pracy bez wynagrodzenia”. Pracownicy przynieśli torby do noszenia i dostarczania zamówień. Protestujący nagrali apel do kierownictwa. Domagali się przede wszystkim podniesienia podstawowej stawki płacowej i współczynników, wyrównania kosztów paliwa, komunikacji komórkowej itp. – biorąc pod uwagę rosnącą inflację. Mowa o podniesieniu stawki do 40 hrywien (1,09 USD) plus dopłata 12 hrywien za kilometr.
Prelegentka administracji, która wyszła do kurierów, zagroziła im wezwaniem policji, która, jak powiedziała, da im wszystkim wojskowe wezwania do sądu (а jak zawsze w krajach objętych wojną, panowie grożą wysłaniem wichrzycieli do okopów). Następnie na czacie kurierów omawiano kwestie dotyczące nowych protestów, zorganizowania strajku i skoordynowania akcji z kolegami z innych zawodów dostawczych. W tym miesiącu skarżą się, że w ogóle nie ma zamówień – pewnie ludziom zabrakło pieniędzy…
Z innej strony, w okupowanym Mariupolu, wybuchł strajk służb użyteczności publicznej. Pracownicy miejskiej służby wodnej nie przyszli 10 sierpnia do pracy, z powodu zaległości w płacach. Zamiast pieniędzy władze planowały znów dać ludziom racje żywnościowe. Następnego dnia rano hydraulicy zapowiedzieli kontynuację protestu, wzywając media i wszystkich, którym nie było to obojętne, do przyjścia i wsparcia ich. Wyznaczeni przez rosję urzędnicy miejscy odmówili przyjścia na rozmowy. Strajk trwał w kolejnych dniach, mimo nacisków i gróźb z góry: nie pomogła nawet wizyta szefów przedsiębiorstwa „Woda Donbasu” i kolejne obietnice. Według pracowników, wynagrodzenie za maj otrzymali dopiero 12 lipca.
„Sprzęt stoi w miejscu. Strajk z powodu niewypłacenia wynagrodzeń. Stoimy przy bramie, sprzęt nie wyjeżdża” – słychać głos jakiegoś naocznego świadka w opublikowanym wideo.
Krótko wcześniej pojawiły się pewne informacje o napięciu społecznym w zamieszkanej przez mniejszość grecką małej miejscowości Sartana, gdzie ludzie domagali się pomocy humanitarnej, która jest na papierze, ale w rzeczywistości prawdopodobnie wyprzedana. Szczegółów brak.
Możemy więc obserwować, jak najeźdźcy nie pofatygowali się nawet, by wypłacić pensje robotnikom, którzy przez długi czas pracowali pod ostrzałem. Ich praca w czasie okupacji jest nie do przecenienia. Dzięki ich pracy można było zapewnić pozostałym mieszkańcom jeden z głównych środków podtrzymywania życia w letnich upałach, są oni również zaangażowani w naprawę istotnej dla cywilów Mariupola komunikacji. W tym samym czasie rosyjska propaganda nadaje, jak to „dzielni wyzwoliciele” odbudowują to miasto i robią wszystko, aby poprawić życie mieszkańców. To jest prawdziwa tandeta: nikt w tej „republice ludowej” nie zamierza odbudowywać miasta z korzyścią dla zwykłych, ciężko pracujących ludzi. Wynika to z faktu, że inwestując w jego odbudowę rosyjscy kapitaliści oczekują zysków. Na tej podstawie jest oczywiste, że w pierwszej kolejności będą odbudowywane zakłady, fabryki i porty, a nie domy, komunikacja miejska, szpitale, szkoły.
Wraz z tym, jak powiedział 11 lipca doradca mera Mariupola, Petro Andruszenko, prorosyjska administracja tego miasta otrzymała rozkaz o planie mobilizacji „armii DRL”. Otwarta mobilizacja ma się rozpocząć w połowie września po przeprowadzeniu „referendum” w sprawie przyłączenia do rosji. W pierwszej kolejności zmobilizowani zostaną studenci mariupolskich uczelni (uzasadnienie – zapewnienie nauki bez zapłaty), niewykwalifikowani pracownicy zarejestrowani w Hucie Illich, byli ukraińscy policjanci dobrowolnie wstępujący do „policji DRL” oraz osoby zwolnione z obozów filtracyjnych w Kozatskie i Bezymyane. W pierwszej kolejności planuje się uwolnić z niego pracowników portu w Mariupolu, kolei, pracowników zajmujących się naprawą baz dla sprzętu wojskowego (w szczególności we wspomnianym zakładzie Illich) oraz niektóre kategorie pracowników gospodarczych (wodociągi, elektryczność). Ogólnie rzecz biorąc, z jego słów wynika, że władze Doniecka wyrażają niezadowolenie z niechęci mieszkańców Mariupola do obrony „młodej republiki” i niskiego poziomu inicjatywy ze strony lokalnej administracji. „Dlatego w najbliższym czasie zostanie uruchomiona kolejna fala ukrytej mobilizacji”.
Nieco ponad miesiąc temu kolejowe związki zawodowe również ogłosiły gotowość pracowników Kolei Ukraińskich JSC do rozpoczęcia strajku włoskiego z powodu opłakanych warunków pracy na tle gwałtownie zwiększonego obciążenia pracą w czasie wojny. Jednak od tego czasu nie było żadnych wiadomości na ten temat.
Otwórzcie granice dla wszystkich! Swobodna ruchu to prawo, a nie przywilej!