Baju, baju o warszawskich kamienicach nocą, baju, baju o przedwojennych elitach w dzień

Varsavianiści! Ci znani i mniej znani ­- jest taka do was prośba, apel! Przestańcie opowiadać o przedwojennej warszawie ludziom jakby to była kolejna „baśń z 1000 i jednej nocy”. Nie sprowadzajcie życia w tamtym, już nieistniejącym mieście, tylko do rautów, bankietów rządowych i w rezydencjach arystokratów. To nie było tylko miasto Eugeniusza Bodo czy Jadwigi Smosarskiej i innych gwizd kina czy teatru. Przede wszystkim było to miasto takich jak Zofia Fetlińska żyjąca przy ulicy Powązkowskiej 30, na biednym osiedlu nieopodal cmentarza. Z powodu utraconej pracy i kończących się środków do życia popełnia samobójstwo razem z matką i siostrą. Bały się eksmisji, strach przed utratą dachu nad głową pchnął kobiety do tak drastycznego kroku. Rok wcześniej jej brat skutecznie targnął się na życie. W ciągu roku nie było już tej rodziny, rodziny Fetlińskich. Historia warszawy jest historią takich właśnie rodzin opisanych przez Filipa Springera w „13 pięter”. Książka Springera wzbudziła oburzenie i krytykę polskich liberałów, także wśród varsavianistów. Nie podobało im się jak autor przedstawia przedwojenną stolicę, ten „paryż północy”. Próba krytyki warszawy okresu międzywojennego jest uznawana za brak patriotyzmu i braku poszanowana świętego prawa własności. Jest przejawem roszczeniowości, brakiem umiejętności poradzenia sobie we współczesnym kapitalistycznym świecie.

Warto więc poznać historię warszawskich kamienic powstałych przed wybuchem drugiej wojny światowej. Ponieważ to jak powstawały i w jakim celu mówi bardzo wiele o rozwoju społecznym kapitalistycznej warszawy w XIX wieku i pierwszej połowie XX wieku. Większość warszawskich kamienic, które tak bardzo lubi hołubić spora część znawców i miłośników stołecznego grodu powstawała na przełomie XIX i XX wieku. Proces powstawania kamienic zaczął się sto lat wcześniej, w ostatnich latach I Rzeczypospolitej. Idee oświecenia obalały w całej europie stary feudalny porządek. Również w polsce przyniosły głębokie zmiany społeczne, w tym wzrost znaczenia mieszczaństwa. Prawo o miastach (właściwie Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczypospolitej) ustanowił Sejm Czteroletni nazywany „Wielkim” w dniu 18 kwietnia 1791 roku. Potem to prawo zostało włączony do Konstytucji 3 maja, jako Artykuł III. Prawa o miastach położyły kres 20 warszawskim jurydykom (kościelnym i szlacheckich miastom) otaczających ówczesną warszawę. Powstawały przez ostatnie dwa wieki (XVI-XVIII w.), hamując tym samym rozwój miasta. Były wyłączone spod administracji władz miejskich warszawy, posiadając własne rady (ratusze) i własne sądy podległe właścicielom. Na gruntach dawnych jurydyk w ciągu XIX stulecia powstawały kamienice, a ulice przy których je stawiano swoimi nazwami nawiązywały do dawnych nazw kościelno-szlacheckich posiadłości. Okazałe i mniej okazałe kamienice stawiali bankierzy i przemysłowcy. Stawiali także okazałe pałace jak np. Leopold hrabia Kronenberg, bankier i inwestor. Kazał zbudować budynek w stylu eklektycznym (powstał w latach 1868-1871) przy zbiegu ulicy Królewskiej i placu Małachowskiego. Był to symbol „własnej próżności” jak mawiał o swoim pałacu Kronenberg. Stare rezydencje magnackie, często zaniedbane, sprzedawano wraz z gruntami nowym właścicielom. Na ich miejscu budowano nowe kamienice. Wraz z rozwojem warszawskiego przemysłu, powstaniem kolei warszawsko – wiedeńskiej a potem kolei na terenie starej pragi wzrastała liczba ludności. Nie szedł za tym wzrost poziomu życia przybywających za pracą nowych mieszkańców warszawy. Raczej czekało ich rozczarowanie i powód do frustracji. Nie zawsze czekała na nich praca, często bieda, głód i przytułek dla bezdomnych, jeśli nie życie na ulicy. Władze carskie warszawy zwalczały bezdomność i karały za włóczęgostwo. Kto miał „szczęście” i prace mógł mieć ten „przywilej” mieszkania w jednej izbie (położonej w suterenie kamienicy) z kilkoma osobami. Stawiane budynki w większości wcale nie były okazałe tak pod względem architektonicznym, jaki technicznym. Na przykład przy ulicy Krochmalnej położonej w dzielnicy północnej stały mało okazałe kamienice, gdzie obok siebie mieszkali biedni żydzi i polacy. W książce autorstwa Ireneusza Zalewskiego „Echa dawnej Warszawy. 100 adresów” w części pierwszej, na stronie 94 można zobaczyć zdjęcie kamienic położonych przy Krochmalnej 23. Wyglądały na takie, którym pisana była w przyszłości katastrofa budowlana a nie zachwyt i podziw przechodniów. Obok potężnej kamienicy na rogu ulic Lubeckiego i Miłej stała dwupiętrowa kamienica, która jeśli kiedykolwiek przeżywała okres świetności, to w latach dwudziestych minionego wieku był to okres dawno miniony. Takich lichych kamienic budowanych w celach zarobkowych było więcej. W warszawie ściśniętej pod względem urbanizacyjnym pełno było kamienic studni. Nie doczekały się licznej dokumentacji w postaci fotografii, tak jak te najbardziej reprezentacyjne przy ul. Marszałkowskiej, al. Jerozolimskich, ul. Krakowskie Przedmieście czy ul. Nowy Świat. Ich powstawanie odbywało się często drogą korumpowania carskich urzędników miejskich. Imperium Romanowów stało korupcją, a warszawa nie była od tego wolna. Stawiano na przełomie XIX i XX wieku kamienice jak chciano i gdzie chciano. O ile się dało w tej ciasnej zabudowanej warszawskiej przestrzeni. Obok trzy lub czteropiętrowych budynków wznoszono jeszcze większe i jeszcze bardziej okazałe budynki. Dobrym przykładem architektonicznego miszmaszu warszawy przed II wojną światową był hotel „Savoy”. Kilkupiętrowy budynek przy ulicy Nowy Świat wyrastał ponad dachy sąsiednich kamienic. Nie przypadkiem powojenna zabudowa położona przy tej ulicy jest jednolita i zwarta. Jest wyrazem zaprzeczenia urbanistycznego chaosu z przed wojny. Sytuacja mieszkaniowa po 1918 roku najbiedniejszej części ludności warszawy nie uległa zmianie. Budownictwo czynszowe miało się dobrze. Dla dorobkiewiczów i przeróżnych cwaniaków nastały jeszcze lepsze czasy. Dzięki dotacjom z państwowej kasy, poprzez banki państwowe udzielające im kredytów stawiali kamienice czynszowe, na ogół mało reprezentacyjne. Zniszczenia jakich dokonali niemcy przez ponad pięć lat okupacji stolicy pokazały z jak tanich materiałów budowano kamienice. Nawet jeśli nieliczne przetrwały tragizm niszczenia przez okupanta, to czas zrobił swoje. Wystarczyły wiosenne roztopy i letnie podmuchy wiatru roku 1945, a rozpadały się jak domek z kart, zabijając swoich dzikich lokatorów. W następnych latach po wojnie też nie było lepiej. Były także takie przypadki, kiedy pracownicy BOS-u chcieli wyburzać kamienice lub zachowaną ich część, co spotykało się z oporem starych i nowych mieszkańców. Wtedy własnymi siłami razem zadbali o poprawę stanu technicznego budynku. Dzięki czemu od rozbiórki kamienicy odstępowali pracownicy BOS-u. Dzięki temu wiele kamienic w południowym śródmieściu istnieje do dziś.

Varsavianiści w większości od końca lat osiemdziesiątych minionego wieku opowiadają nam bajki o przedwojennych kamienicach. To prawda, że w czasach PRL-u nie zadbano o ich remonty i naprawy. Kazano żyć lokatorom w nienajlepszych warunkach mieszkaniowych. Nie zadbano również o uporządkowanie stanu prawnego lokali. Przez zaniedbania peerelowskich władz warszawy i akceptację nowych po roku 1989, reprywatyzacja rozkręciła się do ogromnych rozmiarów. Mało kto chciał stanąć w obronie bezbronnych lokatorów, swoją cegiełkę poza pazernymi kamienicznikami dołożyli bezmyślni varsavianiści. Zapominają, że większość z nich nie jest warszawiakiem z pochodzenia, a nawet jeśli, to nie pochodzi z wyższej warstwy przedwojennego społeczeństwa stolicy. Trudno zrozumieć logikę ich rozumowania. Tą miłość do czasów przedwojennych, których nie znają i z którymi nie mają nic wspólnego. Pochwała dawnego porządku przyczyniła się do dramatu lokatorów warszawskich kamienic. Varsavianiści powinni opowiadać o mieście takim jakie ono było, a nie baju, baju o warszawskich kamienicach nocą, baju, baju o przedwojennych elitach w dzień.

Robert